czwartek, 9 sierpnia 2012

Może nad morze...

Spędzając wakacje w mieście człowiek dorosły stara się zapewnić choć w małym stopniu jakiekolwiek atrakcje swym nieletnim potomkom, co w połączeniu z pracą zawodową (włączając w to niestety pracujące weekendy) nie jest zadaniem prostym aczkolwiek nie niemożliwym. Całe szczęście mogę liczyć na pomoc w tym względzie stacjonującego domowo Małża, więc ja "radośnie" ganiałam do pracy a on wywiózł naszą kochaną Szarańczę nad przecudne, choć zimne (jak dal mnie) polskie morze. Młodych nie zraziła ani temperatura otoczenia ani temperatura wody więc szaleli na plaży przy towarzystwie ukochanej (od niedawna pełnoletniej) ciotki O. i jej (mocno zaangażowanej w opiekę nad moimi pociechami) przyjaciółki J. Dziewczyny są wspaniałe, "wymęczają" Szarańczę do granic możliwości dzięki czemu pada ona natychmiast po przyłożeniu główek do poduszek, a czas, który się w ten sposób niezwykle łatwo uzyskuje starszyzna może wykorzystać do własnych celów :) Mam nadzieję, że tego lata zdarzy się jeszcze kilka dni takiego słońca i mnie też będzie dane, choć krótkie plażowanie z moją Dziatwą i Małżem. Planuję bowiem jeszcze jakiś szybki nadmorski wypad (chociaż przerażają mnie drogowe atrakcje, które zapewniają nam rok rocznie remontujący szosy, ale chyba zwycięży chęć odpoczynku od codzienności). Bo morze choć stosunkowo blisko to droga długa i męcząca może być :)    





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz