niedziela, 12 sierpnia 2012

Starslund...czyli całkiem niedaleko.

Słoneczny weekend bezpracowy (trafił się!!!) postanowiliśmy wykorzystać rekreacyjno-edukacyjnie wsadziliśmy więc naszą kochaną Szarańczę do automobila i pomknęliśmy radośnie w kierunku zachodnich sąsiadów, bo jak się okazało (jak dobrze mieć dostęp do zaawansowanych technik :P) w odległości 180 km od domu znajduje się miasteczko cudownej urody, które posiada wspaniałe muzeum morskie i oceanarium, co znajduje się w kręgu zainteresowań Potomnych, więc podjęliśmy (jak się na miejscu okazało słuszną) decyzję o rodzinnym wypadzie właśnie w te rejony. Wycieczka okazała się świetna. Chłopców nie znudziło nawet kilkugodzinne zwiedzanie (szczerze mówiąc trochę się tego obawiałam), z mocnym entuzjazmem biegali od eksponatu do eksponatu (szczególnie ten Młodszy, bo Starszak często zatrzymywał się przy okazie i oddawał nad wyraz poważnej kontemplacji (jakiej tylko może się oddawać siedmioletni chłopczyk), szczególnie jak już dotarliśmy do sal z żywymi okazami... to był przebój. Zwiedzanie "wzmocniliśmy" wypadem na lody i przejściem przez, naprawdę, urokliwe miasteczko z małą przystanią, starymi kamieniczkami, gotyckim kościołem a przede wszystkim (według Młodych) koszami plażowymi, w których można było odnaleźć trochę odpoczynku od chodzenia i słońca. które tego dnia postanowiło wysunąć się z poza chmur nieco radośniej niż ostatnimi czasy to czyni. Wspaniały dzień Szarańcza zakończyła przesypiając całą drogę powrotną w swoich samochodowych fotelikach i jedyne co mogę dodać na koniec, zanim wkleję zdjęcia (mały ich fragment tak naprawdę) polecam to miejsce każdemu kto tylko ma trochę czasu i ochoty bo warto (i nawet ceny, choć w euro nie odstraszaj) nie tylko dla potomnych, nawet dla siebie... ja bawiłam się świetnie :)   





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz