czwartek, 12 sierpnia 2010

Scheveningen...czyli nad morzem północnym...


Wracając do weekendu, oprócz atrakcji w "małej Holandii" przed powrotem do domu skręciliśmy jeszcze nad morze. Było cudne, niespokojne ale jednocześnie takie urocze z tymi wysokimi, spienionymi falami. Na horyzoncie widać było ogromne statki a przy deptaku oczywiście wszędobylskie rowery :)



Wszędobylskie okazały się również ptaszyska, niemiłosiernie "krzyczały" dopominając się skrawków dla siebie, kiedy jedliśmy obowiązkowy nadmorski obiad ("chips & fish") na ławce przy deptaku. Latały nam dosłownie nad głowami, czasami aż obawiałam się ich fizycznej bliskości, miałam wrażenie, że w końcu któryś z nich porwie mi frytkę z dłoni lub rybę z widelca. Najgorzej było z Dzidziuchem, kiedy ja obawiałam się o jego bezpieczeństwo ten rechotał się szczęśliwie do fruwających, uwidaczniając wszystkie 5 zębów...:)
Widok z mola cudny...Plaża szeroka, czysta z pięknym, jasnym (prawie białym) piaskiem, gdzie niegdzie tylko plażowicze (nie tak jak u nas "jak śledzie" jeden obok drugiego), reszta w kafejkach, barach, restauracjach umiejscowionych na deptaku wzdłuż całego nabrzeża...fajnie, naprawdę fajnie.


Atrakcją szerokiego, wysokiego, osłoniętego od wiatru molo oprócz bogato wyposażonych butików i sklepów z pamiątkami jest żuraw dźwigowy, z którego śmiałkowie skaczą na "bungy"... Z nas nikt się nie odważył, chociaż Małż miał ogromną ochotę (moje słowa :"Jeśli chcesz się zabić to na pewno nie na oczach żony, matki i własnych dzieci" :),więc bez przekonania ale odpuścił temat).

Starszakowi ta "duża piaskownica" ogromnie się spodobała i w wyobraźni już budował na niej ogromne zamki, jednakże nasza wizyta w tym rejonie nie była zamierzona a całkowicie niespodziewana i spontaniczna, więc nie byliśmy uzbrojeni w narzędzia piaskowe (łopatki, wiaderka, foremki...itd) i skończyło się jedynie na spacerowaniu, ale być może w niedługim czasie powtórzymy wyprawę nad morze ale wtedy będziemy do niej porządnie przygotowani...:)


Smutek Starszaka nie trwał jednak zbyt długo gdyż spacerując po deptaku "spotkał" swojego najlepszego przyjaciela...:)
Na szczęście niektóre dziecięce smutki nie trwają za długo...to dobrze bo nie są im potrzebne...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz