piątek, 6 sierpnia 2010

Sezon porzeczkowy...

W końcu nadszedł sezon na czerwone porzeczki, cieszy mnie to ogromnie bo te czerwone, słodkie kuleczki na pięknych zielonych szypułkach nieodłącznie i zawsze kojarzą mi się z wczesnym dzieciństwem i radosnymi chwilami spędzanymi na dziadkowej działce. Co prawda jak dorosłam co nieco, nie były one już dla mnie takim ulubionym letnim owockiem, gdyż wiązały się z mozolnym i dosyć uciążliwym obowiązkiem zrywania ich z krzaczka, ale szybko na nowo je pokochałam, bo przecież przy zrywaniu można było się nieźle najeść...:) a poza tym nigdy w tych działaniach nie pozostawałam sama, był to cudowny czas spędzany z całą rodziną...


I tak dzisiaj z samego rana przeniosłam się w świat mojego dzieciństwa, na tę zroszoną, zieloną trawę, pod te krzaki z miłością hodowane przez mojego dziadzia, gęsto usiane owocami, przypomniał mi się jeszcze taki śmieszny, emaliowy kubeczek - jego butelkowa, ciemna zieleń okraszona białymi kropeczkami, to była taka swoista miarka własnego zbioru, bo tam lądowały owocki nim razem z innymi zbieraczami wrzucaliśmy je do łubianek lub wiader...Pamiętam też dobrze jak po powrocie do domu często też siadaliśmy razem w kuchni i oddzielaliśmy owocki od "ogonków" żeby ugotowany z nich kompot był klarowny i przejrzysty (pamiętam, że dziadziuś uczył nas od małego zrywać porzeczki czerwone i białe "z zielonym", a czarne po pojedynczym owocu - co podobno miało wpływ na ilość przyszłozbioru) a potem w całym domu pachniało gotowanym w "sokowniku" sokiem i we wszystkich możliwych tzw. roboczych powierzchniach kuchni "szeregowały" gorące słoiczki z zamkniętymi na zimę porzeczkami...
Moi chłopcy nie wiedzą co to jest zbieranie porzeczek, chociaż czasem Starszak przy nie licznych pobytach na działce szabruje niechybnie na wątłych już krzaczkach, którym po latach świetności zabrakło kochających rąk dziadziunia, pojedyncze owocki, więc staram się chociaż żeby znali smak wszystkich letnich owoców mojego dzieciństwa...


A przy tym świetna okazja do zawiązywania braterskich więzi. Starszak czuje się ogromnie odpowiedzialny i taki "strasznie dorosły" gdy może po opiekować się Dzidziuchem. Dzisiaj go karmił, a mały...no cóż...póki co je mu z ręki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz