sobota, 25 września 2010

Cztery dni...

...właśnie tyle czasu "walczyłam" z moim młodszym synkiem o samodzielne usypianie w łóżeczku, i co...udało się znakomicie!!!

Dzidziuch w pierwszym dniu buntował się mocno i głośno, serce mi pękało jak patrzyłam na tę jego zapłakaną buzieczkę ale byłam "twarda" i nie ugięłam się, choć szczerze powiedziawszy byłam blisko... Pierwszy dzień = 15 minut histerii, później była już tylko cisza i o dziwo, spokojny sen (myślałam, że ten nie przyjdzie tak szybko, ale przyszedł i ukoił mojego maluszka ).
W drugi wieczór Glizda już nie była taka zaskoczona tym szybkim odkładaniem do łóżeczka, w zasadzie od razu po opróżnieniu butli z mleka, i jakoś tak mniej i ciszej protestował, uspakajanie Maluszka nie trwało już tak długo... Drugi dzień = 10 minut płaczu (postępem był i czas i poziom hałasu, to już był tylko taki żal i buncik, ale zupełnie nie było mowy o histerii ).
Następny wieczór skończył się dla Stonki, po bardzo intensywnym dniu, niemalże natychmiast po odstawieniu od ust butelki, otworzył jeszcze tylko na chwilę zmęczone oczęta jak odkładałam go ze swych ramion na zieloną łączkę pościeli i takim małym, błagalnym wzrokiem patrzył na mnie (takie przy najmniej odniosłam wrażenie) jakby prosił o jeszcze chwilkę czułości i bliskości więc usiadłam sobie na brzegu swojego małżeńskiego łoża (ło matko, jakie ono nie przyjemnie wielkie się stało odkąd Małż wyjechał :( ) i głaskałam przez małą chwilkę te jego dziecięce udko odziane w "śpiochaszki" aż po chwili usłyszałam tylko miarowe spaniowe "sapanie"... Trzeci dzień = 5 minut bez płaczu, za to z głaskaniem :)
Czwartego dnia dla lepszego efektu usypialnego, właściwie całe popołudnie (na nasze szczęście bardzo słoneczne) spędziliśmy na dworze i chociaż obawiałam się troszkę reakcji na wieczorne nowe rytuały (dzień szczepienia wprowadza czasami w rutynę nieco chaosu, tym bardziej w przypadku kiedy samodzielne usypianie nie jest tak naprawdę jeszcze rutyną, tylko dopiero powoli się nią staje) ale Groszeczek, w swojej zielonej piżamce, usnął bez żadnych, potarzam ŻADNYCH grymasów i dąsów, trzymając jedynie przez jakieś 60 (!) sekund mój palec w swojej małej, zaciśniętej w piąstkę, rączce...Czwarty dzień = ABSOLUTNE ZWYCIĘSTWO! Zero płaczu, usypianie w minutkę lub dwie!!!
I dzisiaj pełne zaskoczenie, drzemka poobiednia, Dzidziuch w łóżeczku, butla z herbatką (zielona z cytryną, a co, niech ma) w łapkach, "smok" w pogotowiu na brzegu podusi... a po "opróżnieniu" wodopoju sen przychodzi szybko, cicho, przez całkowite zaskoczenie (przy najmniej dla mnie)...no i zastaje mnie ten widok...

rozczulający, jedyny, niepowtarzalny... a Młody jak dorośnie to mi da popalić za to zdjęcie "rajtuzowe" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz