piątek, 17 września 2010

Plataja s'Abanell...

Pogoda ostatnio nie sprzyjająca (choć dzisiaj zza chmur przebija się słonko, a ja je zaklinam żeby zostało z nami na dłużej), więc wracam do wspomnień słonecznych...dzisiaj porcja fotek "przywodnych". Starszak i Dzidziuch "szaleli" na piasku, tak innym od tego znanego znad rodzimego morza, nie takim miękkim, jednolitym a jednocześnie tak wspaniałym do zabawy w budowanie, przesiewanie, tworzenie nowej piaskowej rzeczywistości. Moja kochana Szarańcza należy do tej części dziecięcej populacji, która zdecydowanie preferuje suchą część plaży i jak to kiedyś już zauważył Starszak on nie potrzebuje do szczęścia nad morzem samego morza, jemu wystarcza..."ta wielka piaskownica"
My z Małżem mieliśmy więc okazję do szalonego "chlupania" i nawet raz nam się udało popluskać wspólnie bo Stonka "padła" na drzemkę przedpołudniową a Starszak w szale zabawy piaskowej nie wykazywał odrobiny zainteresowania morskimi falami. Było wspaniale...
Radość tego dnia przychodziła do nas z niemal każdą rzeczą której doświadczaliśmy na tej słonecznej plaży imienia świętej Abanell, a chłopaczkom wystarczyły przeciwsłoneczne okulary taty żeby turlać się ze śmiechu po piasku lub leżaku...naprawdę nie wiele trzeba do szczęścia...być RAZEM ot i cała prawda!

Z plaży wygonił nas głód ( pomimo "zapakowania" torby Dzidziuchowej po brzegi różnego rodzaju wiktuałami spożywczymi, które w zastraszającym tempie znikały w paszczach moich nieletnich) a po zjedzeniu i niewielkiej porcji odpoczynku dopadło nas "plażowe lenistwo", więc nie przespacerowaliśmy się już tego dnia na morskie wybrzeże (całe 200 metrów od hotelu ale to nic :)) i wylądowaliśmy rodzinnie nad basenem a tam ja bawiłam się w paparazzi a moje chłopaki (wszystkie 3) chlupały radośnie aż do szczękania zębami i siności ust u tych najmłodszych osobników...:)

Po tak intensywnym dniu i nadmiarze świeżego powietrza sen popołudniowy spłynął na wszystkich niepostrzeżenie i tylko w ostatnim odruchu przytomności umysłu pstryknęłam chłopcom zdjęcie nim też padłam uśpiona przy boku Małża ( i tylko Starszaka na zdjęciu nie widać, bowiem łóżko jego w kadr się nie zmieściło ale gwarantuje, że wyglądał nie mniej uroczo niż ta dwójka, którą dla bezpieczeństwa Młodszaka rozdzielić musiałam układając Dzidziucha w specjalnym łóżeczku, co by odpoczynek ten uroczy nie skończył się dla niego "twardym lądowaniem" z wysokości)...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz