wtorek, 12 kwietnia 2011

Praktycznie i romantycznie...

Urodziny... kolejny rok do zapamiętania, tyle rzeczy zapomnianych, tyle przeoczonych obrazów a jednocześnie tyle wspaniałych doświadczeń, tyle wspólnych chwil z moimi Małymi Chłopcami i tyle cudownych z Dużym Chłopcem...
Pogoda mnie nie rozpieszcza, deszcz nie pozwoli na długi, swobodny spacer, nie wystawię do słońca twarzy i nie schowam oczu za ciemnymi okularami. Nowa, wiosenna fryzura zmieniła kształt pod wpływem wilgoci i zamiast gładkiej, "dorosłej" fryzurki, głowa pokryta krótkimi, małymi loczkami... i coraz więcej w nich srebrnych nitek, których "chwilowo" nie ukrywam pod żadnym "sztucznym" kolorem, czekam kiedy będzie ich więcej (siwizna w mojej rodzinie to cecha dziedziczna, zakodowana genetycznie cecha charakterystyczna... każdy, kto przekroczył "20" zaczyna zmagać się z tym srebrzystym dziedzictwem)... ale to nic :) Odwiedzi mnie najbliższa rodzina, Starszak obiecał wspomóc mnie w zdmuchnięciu urodzinowych świeczek, Dzidziuch jakiś taki grzeczniejszy dzisiaj, jakby rozumiał, że porządki i przygotowania do podjęcia gości wynikają z czegoś specjalnego. W przypływie łagodności i spokojności "dał się" matce "wyżyć" artystycznie, profesjonalnie pozował do zdjęć a po niemal każdym błysku flesza z miłością zarzucał mi na szyję swoje małe łapki i uściskom, i całuskom nie było końca...

Małż wykazał się sprytem, pomysłowością i praktycznością doprawioną szczyptą romantyzmu... zadbał o to aby niespodzianka od niego (i jego rodziców, żeby nie było, że pomijam któregoś z darczyńców) była gotowa przed jego powrotem "do siebie"... mam dzięki Niemu coś co ułatwia i porządkuje moje "wirtualne" życie, niezbędnik każdej blogowo-fotograficznej "maniaczki", której celem jest zatrzymanie rzaczywistości i teraźniejszości na dłużej... i już mi nie straszne upadki laptopa (a dzięki Młodszakowi doświadczyłam, a jak), wylana kawa bądź inny jakiś ciepły napój, który towarzyszy memu twórczemu działaniu (jeszcze nie doświadczyłam i liczę na to, że nie doświadczę ale wieżę również, niestety, w złośliwość rzeczy martwych które to potrafią "narozrabiać" w najmniej odpowiednim momencie), nie straszna mi pomysłowość Szarańczy co to w fantazji swej kieruje się raczej sercem niż rozumem (za reklamą pewną pozwalam sobie nawiązać na przykład do "topienia" sprzętów użytku codziennego, na co Dziatwa moja jeszcze nie wpadła acz kolwiek zdarza się, że wlepia ślipia w telewizor w czasie emisji rzeczonych reklam i a nóż postanowi nadrobić zaległości w wypróbowywaniu zaobserwowanych wizji)... i chociaż nie zawsze jestem zwolennikiem tzw."praktycznych" prezentów (bo sama praktyczność wymaga dokładnego wypowiedzenia się na temat potrzeb przez później obdarowywanego, i znika gdzieś tajamniczość, spontaniczność, zaskoczenie...) to bardzo się cieszę, że Małż mój kochany podjął decyzję (słuszną) i stałam się szczęśliwą posiadaczką zewnętrznej pamięci ogromnej, na której zdjęcia (w ilości ogromnej) i dokumenty moje wszelkie, ważne oczywiście niezmiernie stały się bardziej bezpieczne. Powstała cenna "kopia bezpieczeństwa" Naszej przeszłości i teraźniejszości... i jak dla mnie gadżet ten, kobiecy i funkcjonalny zarazem, w przepięknym, wiosennym, pomarańczowym kolorze jest oznaką wspaniałego romantyzmu w męskim wydaniu mojego Małża. Dziękuję Ci kochanie... Tobie i innym... za pamięć, życzliwość, życzenia... za obecność w moim 3..- letnim życiu. Buziaki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz