wtorek, 19 kwietnia 2011

Zniknęłam...

Zniknęłam, zagubiłam się gdzieś po drodze domowych obowiązków. bo niby ręce dwie (ale i chłopców Małoletnich też dwóch) i niby czasu dużo (jak Starszak w przedszkolu) a jednak Młodszak co raz szybciej mobilny i co raz mniej dziecinnie niepewny (wszelkie domowe i podwórkowe wysokości nie stanowią dla mojej młodszej latorośli żadnej przeszkody i co raz trudniej zrobić w domu coś, tak jak do tych czas tak po trochu "obok" niego) a prac domowych ciągle przybywa (im więcej robię, tym więcej nie zrobionego się pojawia, też tak macie?). Bo przy okazji wiosennej aury jakoś tak mnie napadło na wietrzenie szaf, że przegląd zakończył się wielką, świadomą i chyba mocno potrzebną selekcją dziecięcej garderoby, bo jak sobie uświadomiłam Szarańcza chodzi ubrana ciągle w to samo (no to wyjaśniła się sprawa notorycznie włączonej pralki :)) a ciuszki odłożone na "później" leżą gdzieś w miejscach na co dzień niedostępnych i czekają na swoją szansę. Myślę, że "ubrałam" kilku małych ludzi dzięki tym porządkom, które pochłonęły mnie ostatnio (z zasady nie wyrzucam części garderoby, oddając ludziom potrzebującym i zawsze mam nadzieję, że się przydadzą). Na drugim biegunie oczywiście stoją przygotowania do świąt i choć w tym roku "składkowe", i każdy członek rodziny musi do świątecznego stołu znieść własnoręcznie przygotowane wiktuały (podział "na role" nastąpił już w połowie miesiąca) więc pracy nie mam zbyt dużo a pomimo to jakoś mobilizacja porządkowo-kuchenna nie może na mnie spłynąć. Na dodatek jeszcze, w tak zwanym między czasie, Starszak walczył z podstępną jelitówką, która na szczęście objawiała się jedynie jednostronnym opuszczaniem organizmu mego dziecięcia przez pokarm, jednakże była dla nas (oczywiście dla niego bardziej) uciążliwa i nieznośna... I jeszcze przy okazji, kolejna wizyta u stomatologa, podczas której cudowna doktor Małgosia próbuje uratować upartą,mleczną czwórkę Starszaka aby w przyszłym (nie tak bardzo odległym, przy tym tempie pojawiania się uzębienia stałego w jego małej paszczy) żywocie zębowo-stomatologicznym uchronić go od powikłań i problemów ortodontycznych, za co jesteśmy jej niezmiernie wdzięczni. A robi to z takim wyczuciem, czułością i delikatnością, że moje starsze dziecięcie odtrąciło wczoraj moją matczyną, głaszczącą dłoń (no jak to? Z przerażeniem i dumą jednocześnie doświadczam "dorastania" u mego syna i nasza dotychczasowa czułość "gabinetowa" przy ostatniej wizycie okazała się nie potrzebna, choć zaledwie dwa tygodnie wcześniej musiałam trzymać go za rękę :)) i poradziło sobie samo ze swoim bólem (może nie bolało?) i strachem (ten był na pewno bo widziałam). Fajnie. Jestem z niego ogromnie dumna, wręcz puchnę...:) Tym bardziej, że podczas wczorajszego leczenia w pewnym momencie z otworu gębowego Starszaka zaczęły się wydobywać nie zrozumiałe ani dla mnie ani dla lekarki dźwięki :hęzy, hęzy... Co Synku? Ęzy, uj ęzy !!!... Co się okazało? Mojemu wspaniałemu, dzielnemu dziecku rurka do odciągania śliny "wlazła" na język i jego też próbowała wciągnąć swą niezmiernie wielką siłą ssącą(stąd okrzyki Język, język... Język, mój język). Pomimo tego incydentu spokojnie dał sobie dokończyć wszelkie działania paszczowe i wyszedł z gabinetu zadowolony i uśmiechnięty. Dostał ode mnie oczywiście nagrodę niespodziankę, jak dla mnie niezbyt urodziwego stwora-potwora, który jednak w oczach Dziecięcia wywołał błysk i uśmiech na twarzy. No cóż mali chłopcy lubią małe koszmarki :) Jakoś tak nam ostatnio szkoda czasu na życie domowo-komputerowe i większość czasu spędzamy na dworzu, wykorzystując promienie słoneczne niemal do ich ostatniego momentu, więc kiedy wracamy do domku to mamy już czas (i siłę) jedynie na szybkie mycie, karmienie i położenie się do łóżek. A jak łatwo się domyśleć sen przychodzi niezmiernie szybko...:)

No i jeszcze na zakończenie coś czym można się trochę "pochwalić": tym szalonym tempie zakupiłam, wypisałam i wysłałam kartki z życzeniami świątecznymi, coby do adresatów na czas dotarły, bo w erze sms'ów, emaili i innych wynalazków technicznych jestem przywiązana do tradycji pisanej i wysyłam życzenia pocztą. A moi przyjaciele czekają na nie i mówią, że bez nich to święta by były jakieś nie takie świąteczne... więc piszę i wysyłam bo jakbym mogła bliskich mi ludzi świątecznej atmosfery pozbawić :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz