sobota, 26 marca 2011

Shopping...

Na dziś mieliśmy zaplanowane zakupy. Niewielkie spożywcze i troszkę większe tekstylne. Najważniejsze plany dotyczyły Nieletnich ale ja też miałam nadzieję skorzystać (tak jakoś "po drodze" ale niestety się nie powiodło, albo ja jakaś wybredna jestem, albo nie umiem korzystać z okazji, albo i okazje jakieś takie nie koniecznie "okazyjne" mi się wydawały). Jedno co wiem, to odkryłam dlaczego takie miejsca, do którego trafiliśmy i to wszystko czego tam doświadczyliśmy niektórzy określają mianem "szoping". Wiem doskonale. Bo sklepy wielkie jak szopy a ludzie jak te barany tudzież inne bydło hodowlane pcha się, buczy, kwęka, tratuje... nie ważne, żeś matką z dziećmi to nic, ze lawirujesz pomiędzy innymi wozem Młodszaka... liczy się tu i teraz, ja i moja upatrzona szmatka. Do dziś chyba żyłam w jakiejś nieświadomości (chyba dla tego, że zakupy uczyniam w małych, przyjaznych sklepach, zazwyczaj w godzinach poranny, kiedy to półki od towaru się jeszcze uginają, klienci jeszcze wszystkiego nie poniszczyli, obsługa jeszcze ma siłę na uśmiech...) a stałam się świadkiem lokalnej apokalipsy. Pojechaliśmy zobaczyć inne miejsce. Miasteczko... małe, dość malownicze... przy okazji planowaliśmy zakupić Małoletnim lżejsze obuwie, bo nie dość, że stopy obojga rosną w zastraszającym tempie (to po Tatusiu z pewnością) to na dodatek nie przewidziałam aż tak wspaniałej aury i pomimo 15 st. na termometrze Gady moje pomykały na dworze w zimówkach (a przecież w takich warunkach to nawet autku należą się letnie opony co więc by mówić o dzieciach). A dostaliśmy w pakiecie tzw. handlową sobotę (a jak się okazuje to nie jest powszechne zjawisko w tym dziwnym kraju) i ludziska po prostu wypłynęły na ulice i falami zakryły cały deptak, okoliczne skwerki, kawiarnie i przede wszystkim szopy. Udręczyłam siebie i Młodych ale ni jak nie da się kupić im butów "na oko"... każda firma to inny rozmiar, każdy sklep to inny wzór no i jeszcze każdy sklep to inna cena (tu więc dodatkowo włącza się mój wewnętrzny kalkulator i przelicznik kursu walut) a tu ze względu na odległości nie mogę sobie pozwolić na luksus mierzenia w domku i ewentualnej wymiany w następnym dniu... Musiałam więc pokonywać wózkiem różne przeszkody, slalom gigant to przy tym pikuś (pan pikuś oczywiście) i jeszcze na dodatek ściągać i zakładać na dolne kończyny obu chłopców (nie jednocześnie na szczęście, bo ja choć zdolna matka jestem to nie aż do tego stopnia) przeróżne modele i fasony "męskiego" obuwia w rozmiarze 21 i 30. Na szczęście szoping zakończyliśmy sukcesem i w najbliższym czasie nie zamierzamy powtarzać ze względu na dobro zdrowia psychicznego swojego jak również potomstwa.
Zaliczyliśmy przy okazji także "zwiedzanie" sklepu zabawkowego, gdzie Starszak próbował nas przekonać, że większość znajdujących się tam przedmiotów on "musi koniecznie mieć" i "będzie ZAWSZE grzeczny jak się dziś zgodzimy cokolwiek mu kupić" a Dzidziuch rozglądał się wesoło, wszystko dotykał, piszczał z zachwytu i wszystko chciał przytulać. Potem była jeszcze konsumpcja w miejscu do którego niechętnie lecz jednak czasem trafiamy (biję się w pierś i posypuję głowę popiołem bo wiem, że nie powinnam a źle czynię ) ale dla własnej obrony przyznam, że wybraliśmy najzdrowsze co mogło być w menu, więc może aż tak bardzo Szarańczy nie zaszkodziliśmy (tym bardziej, że w pobliżu nie było bardziej "przyjaznej" kuchni a Stonce "włączył" się głód i trzeba było nakarmić)a potem szybki acz bezpieczny powrót do domu (też tak macie, że ta sama droga tyle, że w "domowym" kierunku jakaś taka gładsza, prostsza i szybsza ? Ja tak mam).
W tak zwanym "między czasie" Małżowi udało się mnie zaskoczyć bukietem różowo-białych tulipanów (czekały na mnie na fotelu w samochodzie... jak, gdzie i kiedy tego dokonał? Nie mam pojęcia), które są poniekąd zapowiedzią jutrzejszego (w domyśle wspaniałego) dnia. Wybieramy się w piękne miejsce, mam nadzieję, że pogoda dopisze (zapowiadali słoneczko i na nie liczę) i przywiozę cudowne wspomnienia i dużo zdjęć. Nawet zmiana czasu (muszę pamiętać o przestawieniu wskazówek zegara) i mała "rewolucja" jaka mnie z nią czeka (wiecie jak to jest z tą jedną zabraną godziną w regularnym życiu Dzidziucha? mała zmiana, dużo zachodu... szczególnie jeśli chodzi o termin i trwanie przedobiedniej drzemki) ale dam radę bo wiem jaka będzie nagroda. Wam opowiem wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz