sobota, 3 lipca 2010

Letni deszcz...nad basenem

Dzisiaj był wyjątkowy dzień, po całym tygodniu pracy do mojej nieletniej trzódki dołączył Małż, bądź co bądź również dziecię ino w dorosłej powłoce, no i się zaczęło...chlapanie, pluskanie, nurkowanie i inne takie tam. Przy pomocy pompki nożnej (elektryczna nie dała rady) i silnie umięśnionej kończyny dolnej mojego drugiego połówka w ogródku został wyczarowany ogrooomny basen do wodnej zabawy. Nie jakiś tam mały, przenośny brodzik dmuchaniec ale prawdziwy "obiekt olimpijski", który pozwala na jednoczesne kąpiele maluchów i ich pełnoletnich kompanów. Wiadomo...Mama w takich sytuacjach schodzi na dalszy plan i może zająć się pstrykaniem fotek, natomiast Tatko staje się prawdziwym "przywódcą stada" i stanowi, póki co nie osiągalny, obiekt do naśladowania w wymyślaniu wodnych zabaw :) Chłopcy natomiast, jak przystało na średniej wielkości okręty na wodne, pluskali uroczo w "wielkich ogrodowych wodach" aż do momentu kiedy Dzidziuch zaczął wierzgać wszystkimi swoimi kończynami i dosyć głośno domagać się "am" a Starszaka trzeba było wyciągać na siłę, gdyż usta zrobiły się dziwnie sino-niebieskie, a zęby pomimo szczerby szczękały o siebie dźwięcznie jak dzwoneczki na wieży kościelnej.

Mieliśmy nadzieję na popołudniową powtórkę z wodnego szaleństwa, jednak woda objawiła się nam pod zupełnie inną postacią...poleciała z nieba! No i mógłby ktoś pomyśleć, że przyniosła ulgę i ochłodzenie po niemalże dwóch tygodniach nieustannego upału, ale nie! Co to to nie! Zmusiła nas jedynie do pozostania w domu, gdzie duchota i gorąc wchodziły za nami każdymi możliwymi zakamarkami a my staraliśmy się ze wszech sił poradzić sobie z uporczywą aurą. Chłopaki (wszystkie, łącznie z Małżem) ganiały po domu w galotach a ja próbowałam nie zwracać uwagi na klejącą się do każdego członka ciała sukienkę, no bo i po co :) Skoro przykleja się owa rzeczona sukienka do ciała w ekspresowym tempie 5 sekund po wyjściu spod prysznica, a nie da się tam przecież siedzieć całego dnia, bo Stonkę przecież (czytaj Rodzinę) trzeba napoić, nakarmić a niektórych to nawet przewinąć niekiedy :) I w taki to oto sposób spędzamy leniwie kolejny wspólny dzień...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz