czwartek, 15 lipca 2010

Z kokardką we włosach...

Prawdziwy dzień szaleństwa zakupowego... Szczęśliwie i bezdzietnie (kochana Szarańcza została w domku pod opieką Małża) snułyśmy się zabytkowymi uliczkami miasteczka s'Hertogenbosh z Ośką i co rusz wbiegałyśmy do jakiegoś sklepu bo właśnie w nim jest to owo tajemnicze "coś" na co polujemy. Wariactwo dnia dzisiejszego polegało głównie na tym, że nasze zakupy odbywały się bez jakiegoś konkretnego celu czy planu. Zbaczałyśmy z głównego deptaku zahaczając co chwila o inne sklepy...w jednym zachwycałyśmy się filiżankami w grochy, w innym holenderskimi breloczkami z tulipankami, no i oczywiście nie mogę przemilczeć tysięcy sklepów obuwniczych i milionów sklepów "ze szmatami" (czyt. z ubraniami). Radość jakby nas kto wypuścił z klatki i szaleńczy obłęd w oczach...tak obie wyglądałyśmy na widok perełek, naszyjniczków, kolczyków, pierścionków, ozdób do włosów i innych świecideł...rasowe nas w końcu sroczki a co:)
Małe co nie co udało się upolować :) Niektóre rzeczy już z myślą o czekającym mnie urlopie inne nie potrzebne wcale (z perspektywy Małża oczywiście :p) aczkolwiek fascynujące no i oczywiście małe "cosie" dla chłopców (dzisiaj głównie dla Starszaka) .
A później przyszło zmęczenie i zaduma...chociaż dzień był wesoły, wymęczył mnie szaleńczo, na szczęście zawsze po takich chwilach mam do kogo wracać i w domu czekały na mnie uśmiechy moich synków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz