wtorek, 20 lipca 2010

Spełnianie marzeń...cz.I

Czy już Wam kiedyś mówiłam (pisałam), że mam wspaniałego Małża? No tak Starszak i Dzidziuch też są niczego sobie chłopakami ale ich sprawca to dopiero facet! Kiedyś, w przypływie romantyzmu i osobliwego poczucia humoru, którym oboje jesteśmy obdarzeni , zapowiedziałam że w dniu swoich 30-tych urodzin dam mu się zaprosić na wycieczkę do Paryża. To od dawna moje wymarzone miejsce na romantyczny spacer i bardzo chciałam je zwiedzić, a tym bardziej kiedy zobaczyłam mojego Małża na zdjęciach z tego miasta (tak, tak, ten zdrajca był tam za nim mnie tam zabrał) i wiedziałam, że od obecnego miejsca jego zamieszkania od Paryża dzielą nas zaledwie 4 godziny jazdy samochodem. Wtedy, w kwietniu, nie było czasu i okazji ale teraz w lipcu spotkała mnie wspaniała niespodzianka...zamówiony hotel, perspektywa zwiedzania i cała rodzina razem...ja, Małż i moja kochana Szarańcza w Paryżu...Spełnienie marzeń!!!


Oczywistą oczywistością (hihihi, moja profesorka od języka ojczystego spada z krzesła z wielkim hukiem) jest, że pierwsze kroki skierowaliśmy na Champ-de-Mars żeby zobaczyć De la Tour Eiffel. I tak jak myślałam, metalowy twór ludzkiego umysłu i siły tworzy niesamowite wrażenie."Dama Paryża" wznosi się w tym miejscu od 1889 roku i stanowi nie tylko symbol miasta a również symbol całej Francji. Stanęła "na chwilę", na 20 lat ale na szczęście twórcy udało się znaleźć sposób na jej ocalenie i dzięki temu ja, po ponad 120 latach mogłam się nią zachwycać, nie tylko na pocztówkach i w albumach, ale tak po prostu najprawdziwiej...namacalnie (a co, pomacałam żeby nie było :P)na żywo!!! Zachwyciłam się Nią tak jak myślałam, że się zachwycę...nie spotkało mnie z Jej strony rozczarowanie i może to dziwne ale mam w sobie tę dziecięcą naiwność i tę dziecięcą radość odkrywania rzeczy po raz pierwszy, więc błyszczały mi oczy a ręce drżały z emocji, że jestem Tam i widzę To!


Postanowiłam, przez te zaledwie dwa i pół dnia, zobaczyć kilka miejsc i wyjechać z Paryża w zachwycie i niedosycie, zobaczyć tak zwane "miejsca strategiczne" z solennym postanowieniem powrotu w nie określonym bliżej terminie aby na spokojnie zobaczyć coś innego, od nowa zakochać się w tym mieście odwiedzając miejsca tym razem nie poznane. Zobaczyłam zatem to co do tej pory oglądałam tylko w telewizji:


L'Arc de Triomphe (Łuk Triumfalny z 1806 roku wybudowany na polecenie Napoleona dla uczczenia militarnych zwycięstw a szczególnie tego pod Austerlitz) i Place Charlesa de Gaulle'a miejsce wielu defilad i narodowych uroczystości prowadzące przez całą Avenue des Champs Elysees (Aleję Pól Elizejskich, potocznie zwanych po prostu Polami Elizejskimi).



A z Wieży Eiffla uwieczniłam Champ de Mars (Pola Marsowe) aż po słynną Paryską Szkołę Wojskową Ecole Militarie. Stworzone w zamyśle jako "zielone płuca" miasta dla klasy robotniczej są dzisiaj wspaniałym miejscem spotkań towarzyskich i odpoczynku turystów zmęczonych trudem zwiedzania tego wspaniałego miasta :) My też nie mogliśmy sobie tego odmówić, być w Paryż i nie posiedzieć na trawniku pod Wieżą, to tak jakby ominąć ważną atrakcję turystyczną, więc sobie "klapnęliśmy" tam chłodząc się w ten upalny dzień pysznymi lodami.


Widok z drugiego poziomu Wieży Eiffla zapiera dech w piersiach...Sekwana, mosty łączące dwie strony miasta, no i małe niespodzianki takie jak Statua Wolności, nieco mniejsza niż oryginał podarowany przez rząd Francji Stanom Zjednoczonym i nieodłącznie łączony z tym krajem ale dla upamiętnienia twórców i pomysłodawców w 'wersji mini" na zawsze została Paryżu (niestety dla zwiedzających szanowna Pani "Statue of liberty"odwrócona jest do Wieży E. tyłem, więc nie pozostaje nam nic innego jak zobaczenie Jej pleców i sznownego zadka, gdyż czas nam nie pozwolił dotrzeć w Jej rejony aby dokładniej przyjrzeć się licu).



Potem przyszedł czas na Musee du Louvre (dla mojego Małża miejsce filmu Kod Leonarda da Vinci dla mnie muzeum sztuki przez duże "S") ale tylko z zewnątrz, bo na sztukę nie starczyło czasu. To nic, kolejny powód żeby wrócić do Paryża :P



Stamtąd "turystycznym" biegiem pod Notre-Dame de Paris znanej dzięki powieści Victora Hugo "Dzwonnik z Notre-Dame" ale jak mądrzy ludzie mówią "podróże kształcą", więc dowiedziałam się tam na miejscu, że wybudowana została dla oczyszczenia imienia i na chwałę Joanny d'Arc, uznanej za heretyczkę i straconej na stosie przez Anglików a wielce (obecnie) szanowaną przez frncuską historię i kościół katolicki (a tak na marginesie - plac, na którym stoi Katedra jest dwóch imion Plac Notre Dame oraz Plac Jana Pawła II).



Ostatnim miejscem, które chciałam zobaczyć był słynny Moulin Rouge - kabaret z 1889 roku, zbudowany w dzielnicy "czerwonych latarni" w pobliżu Montmartre, dzielnicy skupiającej paryską bohemę (wśród której bywali Vincent van Gogh, Fryderyk Chopin czy też Pablo Picasso), a obecnie "trochę śmieszno, trochę straszno" ale z historią w tle...
Starszak zniósł dzielnie nasze zwiedzanie, pochłaniając zastraszające ilości napojów i chrupiących bagietek (dzieląc się nimi z każdym napotkanym po drodze gołębiem), nudził się okropnie w każdym z miejsc dopóki ich po swojemu nie "oswoił" (wspomniane już gołębie zrobiły na nim większe wrażenie niż witraże w Katedrze, chlapanie w fontannie było fajniejsze niż oglądanie monumentalnych budynków Luwru i jego charakterystycznych piramid na dziedzińcu a lody i wylegiwanie się na Polach Marsowych ciekawsze niż wpatrywanie się w piękno Wieży, no ale ta ostatnia zrobiła odpowiednie wrażenie i zdobyła szacunek mojego pięciolatka, jak wjechał windą na drugie piętro i z tego poziomu próbował wzrokiem ogarnąć panoramę miasta ) Dzidziuch natomiast, zwiedzał z odpowiednim dla swego wieku zaangażowaniem, przesypiając co ciekawsze (przy najmniej z mojej perspektywy) zabytki i miejsca, budząc się zdziwiony co nie co, że o to jednak jego szalona rodzinka się jakoś przemieściła a on nie wie jak do tego doszło :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz