czwartek, 29 lipca 2010

Golfbad Oss...

Wczoraj późnym popołudniem (raczej wczesnym wieczorem) tak gdzieś o 19. 15 zebraliśmy z Małżem całą naszą Szarańczę do kupy i wybraliśmy się do centrum Golfband, które oferuje świetne wodne atrakcje dla całej rodziny. Od 19.30 do 21.20 (mogliśmy dłużej ale to i tak długo jak na maluchy) całą piątką szaleliśmy w wodnym świecie Oss. Myślałam, że pora będzie nie do zaakceptowania przez organizmy najmłodszych, ale zaskoczyli mnie pod tym względem i wcale nie okazywali zmęczenia...bawili się świetnie! "Do wyboru do koloru" jak to się mówi, można było przebierać wśród różnych atrakcji. Ogromne, kręte zjeżdżalnie dla dorosłych, morska fala, która potrafi powalić dorosłego i cały "plac zabaw" w podwodnym świecie...niewielkie zjeżdżalnie dla niewielkich ludzi...

...no ale przede wszystkim były tam "wodne" pojazdy...samochodzikami po wodzie, to dopiero prawdziwa frajda dla małych i dużych chłopców :)



Podziwiałam to urocze miejsce i zachwyciły mnie płyciutkie baseny dla najmłodszych i całe ich otoczenie. Do naszej dyspozycji były kolorowe kojce (gdyby po wyjściu z wody trzeba by było Dzidziucha na chwilkę zostawić samego na ziemi), krzesełka do karmienia, przewijaki na terenie pływalni (nie musieliśmy chodzić z Dzidziuchem do szatni w razie przebierania pieluszki) a dla Starszaka małe kibelki, dostosowane do wzrostu i rozmiaru maluchów, całkiem w pobliżu miejsca zabawy "na wypadek" zapomnienia, dmuchane piłki, wiaderka, konewki, dmuchane zwierzaki, a w samej wodzie wspaniałe misiowe fontanny i dostosowane do wyglądu całego zakątka...misiowe śmietniki! Taki drobiazg a jednak sprawia, że wszystko do siebie pasuje. Nie bez powodu cała część przeznaczona dla najmłodszych nosi nazwę Berenbad...(w wolnym tłumaczeniu "Niedźwiedziowa kąpiel").


My oczywiście też nie odmówiliśmy sobie dobrej zabawy. Najbardziej przypadła nam do gustu zielona, prawie pionowa zjeżdżalnia (teoretycznie dziecięca, ale ja wiem swoje, na pewno była bardziej odpowiednia dla dorosłych niż dla naszych maluchów :)), z której ekspresowo się zjeżdżało robiąc na dole wielką wodną fontannę (przy pierwszych zjazdach Dzidziuch reagował na to nasze chlupnięcie dosyć nerwowo, ale później się już oswoił i z ciekawością oglądał z poziomu bezpiecznego Tatowego uścisku moje i Ośkowe wygłupy).


Wróciliśmy do domu około 22 głodni ale szczęśliwy. Dzidziuch, który jeszcze w przebieralni wyduldał awaryjnie zabraną na pływalnie butlę nocnego mleczka (matczyna zapobiegliwość okazała się przydatna) usnął już w aucie, w trakcie dosłownie dziesięciominutowego powrotnego przejazdu przez miasteczko a w domku nie obudził się nawet w trakcie przebierania w pidżamkę, Starszak i Ośka musieli natomiast uzupełnić braki energii lekko strawnym posiłkiem (bo przecież oczy same się już zamykały i pora było spać) i tak się zakończył nasz kolejny, cudowny, rodzinny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz