W celu uspokojenia wszystkich, co wrażliwszych, mam zaglądających do mnie po nowe przygody moich Chłopaków, ślady po łóżeczkowym "ogrodzeniu" zniknęły, akrobacje Młodszaka NIE pozostawiły trwałych uszkodzeń na jego czole. Na szczęście :)
niedziela, 31 lipca 2011
Spanie...
piątek, 29 lipca 2011
Leith...




...i moje ulubione, Małż tłumaczy Chłopakom "męskie" sprawy, takie do których ja nie mam dostępu (wcale nie chcę) i cieszę się, że coraz więcej ich łączy...
czwartek, 28 lipca 2011
Nicol...
poniedziałek, 25 lipca 2011
Cd niespodzianek, a raczej przypomnienie jednej...
niedziela, 24 lipca 2011
Kasteel Heeswijk czyli weekend z niespodziankami...
Mamy co wspominać. Tym bardziej, że po spacerku na łonie przyrody nie pojechaliśmy do domku tylko na targ owocowo-warzywny, co stanowi nie jako sobotnią atrakcję tych malutkich miasteczek. Pełno kolorów, zapachów, różnych głosów (przekrzykujące się przekupki w męskim wydaniu - coś niepowtarzalnego), sklepów, straganów, kramików. "Mydło-powidło" obok światowych marek, spotkanie kultur, języków, różności. I kolejna niespodzianka tego dnia, przecudnej urody czarne botki, na niebotycznie wysokim obcasie kupione przez Małża, wyśnione przeze mnie. Teraz się tylko zastanawiam w jakich sytuacjach będę w nich chodzić. Nie wiem, liczę na to, że chociaż raz, podczas tegorocznego urlopu Małża w Polsce, kochający dziadkowie zajmą się na całą noc naszą przesłodką Szarańczą, a my będziemy mogli się udać na jakąś romantyczną kolację i wtedy buciki będą "jak znalazł". A tak przy okazji tego niespodziewanego (dla mnie, bo Małż planował to już wcześniej) zakupu uświadomiłam sobie, że od blisko 6 (!) lat nie kupowałam sobie takich wysokich butów (czyli dokładnie, od "zaistnienia" w moim życiu Potomków), nosiłam takowe, i owszem, ale tylko przy "dużych" rodzinnych okazjach, i wtedy korzystałam raczej ze swojej przepastnej szafy, niźli z nowości sklepów obuwniczych. I chociaż nie mam z targu zdjęć (za dużo ludzi, za mało rąk do pilnowania dobytku i potomności), to pozostanie on w mojej pamięci, mocno przez ten prezent od Małża :) A poniżej kilka fotek z okolic "przy zamkowych". 
...przepiękne i groźne (rozkrzyczały się gwałtownie na nasz widok) czarne łabędzie...
...i powód ich nerwów, czyli trzy "brzydkie" kaczątka...
...i widok zamku z kolejnych jego stron z moim (skromnym) wizerunkiem na jego tle :)

Żeby nie było, że skupiamy się tylko na rozwoju duchowym (zamek i jego historia oraz zakupy, dla każdego coś dobrego), przy okazji niedzieli zajęliśmy się rozwojem fizycznym całej rodziny i udaliśmy się na pływalnię. Niestety i stamtąd nie posiadamy pamiątkowych zdjęć nie z niechęci do ich robienia, o co to to nie. Przeważa w tym wypadku po prostu myślenie praktyczne. Nasz aparat nie jest niestety wodoodporny :) a nasz pobyt w ogromnym ośrodku sportowym wiąże się z "mokrym" szaleństwem. I chociaż woda nie jest, póki co, żywiołem naszych Chłopców, to po pierwszych oporach (w wykonaniu Starszaka doszło nawet do "małej", dosyć szybko jednak opanowanej, histerii) było bardzo przyjemnie i w drodze powrotnej całe Potomstwo (do którego, przy takich okazjach zaliczamy i O., która, wiekowo nawet "mogłaby być" :p) "padło" i smacznie spało na tylnej kanapie w aucie, a potem przeniesione na silnych rękach Rodzica męskiego, we własnych łóżeczkach aż do obiadu (chociaż tutaj to już O. się obudziła i mój Małż nie musiał dźwigać własnej siostry do jej pokoju, choć jak sam powiedział nie dokonał by tego, tylko pozostawił ją śpiącą w samochodzie, zaparkowanym tuż koło domu) :)
czwartek, 21 lipca 2011
Nie będę spał... NEE
Mam prawdziwe szczęście posiadać dwójkę wspaniałych śpiochów. To naprawdę świetna sprawa. W naszym domu nigdy nie istniał problem zasypiania (samodzielnego u obydwu Chłopaczków od 18 miesiąca życia), bez zbędnych wrzasków, nerwów, łez. Starszak, po wszelkich wieczornych rytuałach, po przytulaniu, całowaniu, czytaniu, z obowiązkowym kubeczkiem picia przy łóżku usypia samodzielnie w swoim pokoiku, zdarza się czasem i owszem, że wędruje do naszego pokoju po kolejnego buziaczka, po kolejnego przytulaczka, po wypowiedzenie zapomnianego wcześniej słowa, ale najpóźniej o godzinie 21(!) mojego starszego "nie ma". Chodzę jeszcze do jego pokoju kilka razy przed swoim własnym zaśnięciem, przykrywam, odkrywam, głaszczę, całuję, patrzę na te jego długie rzęsiska na zamkniętych powiekach, słucham spokojnego oddechu a czasem też mruknięć, chrząknięć (?), westchnień czy innych dziwnych dźwięków po mocno emocjonalnym dniu i czuję jak przepełnia mnie spokój i miłość. Tak było od zawsze. Starszak "dawał" mi się wyspać swoim spokojnym snem od samego urodzenia (nie przesadzam, już pierwsza noc w szpitalu była nie złym zaskoczeniem. Spał nie przerwanie 7 godzin i to ja z lęku o niego i z nie dowierzania budziłam go na karmienie czy przewijanie. Mówiono mi, że po powrocie do domu to się zmieni, nie zmieniło się). Mieliśmy wiele szczęścia, ominęły nas kolki ,czy też w późniejszym okresie bolesne ząbkowanie. Starszak spał lepiej niż mówią o tym poradniki, ostatnie karmienie odbywało się między 22 a 23, następne miało miejsce między 6 a 7 rano, więc zarówno ja jak i mój (wtedy) mały chłopczyk zawsze byliśmy wyspani. Na domiar szczęścia po południowe drzemki udało się nam "utrzymać" aż do 4(!) roku życia, co nie raz wprawiało w osłupienie nie tylko najbliższą rodzinę ale również zaprzyjaźnione mamy równolatków. Teraz już nie ma po południowego spania ale zwyczaje wieczorne pozostały nie zmienione i tego się będę trzymać, bo bardzo lubię te swoje "ciche" wieczory :)
Z Młodszakiem historia powtórzyła się niemal w 100%. Nie będę więc ponownie opisywać tych naszych rytuałów przedspaniowych a skupię się na różnicach. Usypiamy wcześniej, tak ok. 19, wynika to z tego, że Dzidziuch szybciej się "spala" (jest bardzo energiczny, a przy tym ciągle w ruchu, więc szybciej też potrzebuje regeneracji), a poza tym potrzebuję trochę czasu tylko dla Starszaka, więc tak to jakoś sobie poukładałam a Maluch się do tego przystosował :) Drzemiemy w ciągu dnia (tzn. On drzemie, a ja wykonuję czynności około domowe bądź bloguję :P) zdarza się nawet, że i 3 godziny, więc Mama ma czas na porządki, gotowanie, pranie, sprzątanie i jeszcze na odpoczynek (cudownie, nie prawdaż?). Gorzej bywało w okresie ząbkowania ale na szczęście to już za nami, teraz wychodzą 5 ale następuje to znacznie łagodniej niż wcześniejsze uzębienie, więc nie mamy problemów ze spaniem. I chociaż Dzidziuch "serwuje" mi pobudkę między 5.40 a 6.20 zdążyłam się przyzwyczaić i nie narzekam (mogę to uznać za trening przed powrotem do pracy, o którym wcale na razie nie myślę, ale przygotowanie może się wtedy opłacić). Dzidziuch też oczywiście zasypia samodzielnie w łóżeczku, nie wymaga bujania, zabawiania, noszenia (na co niestety czasami narzeka babcia G., która podczas nocowania Szarańczy w jej domostwie, chętnie trochę by się tak "popieściła" z najmłodszym wnuczęciem, ale ten się nie daje i usypia dopiero wtedy kiedy w spokoju pozostawiony sam sobie leży spokojnie w łóżku. Taki to typ śpiocha :p).
Naprawdę nie mogę narzekać na senne życie moich pociech chociaż zdarzają się takie dni jak dzisiejszy kiedy to Dzidziuch o swojej zwyczajowej porze drzemki (punkt 11, jak w zegarku), trąc niemiłosiernie już swoje małe oczęta, próbował mnie (a jeszcze bardziej chyba siebie samego) przekonać, że nie chce spać. Krzyczał głośno NEE... pomimo tego, że zabrał podusię, pićko i "smoka" (używa go tylko do zasypiania ale mam nadzieję, że wkrótce uda się nam go pozbyć - kolejny element eliminacji po pieluszkach ale na wszystko jest czas, wszystko po kolei, nic na siłę, z dodatkiem mojej własnej konsekwencji... takie mam podejście i jak na razie się sprawdza, więc nic nie zmieniam :)), postanowił posiedzieć sobie w swoim turystycznym łóżeczku, z którego korzystamy w domu taty... Udało mu się oszukać przyzwyczajenie, naturę i czas prawie o cały, niezmiernie "długi" kwadrans :) Pierwsze zdjęcie godzina 11.13, drugie, w tradycyjnym ułożeniu 11.17, kiedy rozbawiona Matka ulitowała się w końcu nad swoją Młodszą latoroślą, przestała z uśmiechem na ustach "pstrykać" fotki, zwoływać obecną w domu rodzinę do podglądania "kiwaczka" i położyła Maleństwo "po bożemu", nakryła kocykiem i pozwoliła spokojnie pospać.
Obiad (z dwóch dań, takie dziś szaleństwo a co!) gotowy, porządki zrobione, post napisany, na zegarku godzina 13.11... a Ptysiek nadal śpi :) Tak to u nas jest z tym spaniem. Cudownie. 

środa, 20 lipca 2011
Obrazy...
Dzisiaj więcej obrazów niż słów, bo tak jakoś słowa mnie opuściły a na siłę nie będę wymyślać bo różnica będzie znaczna (a może znacząca, kto to wie). Uciekamy przed deszczem kiedy trzeba a kiedy można raczymy się słońcem. Taki właśnie był ten dzień, słoneczny , wesoły, spędzony razem. I może dlatego więcej z niego obrazów niż słów.
...ja w okiem Starszaka... 
...urocze minki w wykonaniu Młodszaka... 
...i pozy w wykonaniu Starszaka, który miał bardzo "fotograficzny" dzień...
...moje kolory lata...
...Chłopaki w lawendzie ale bardziej gotowi do skoku niż do współpracy z "fotografem"...
...no i "totalna ustawka" za obopólną zgodą moją i moich modeli...
...i jeszcze na koniec - mijamy pewien domek kilka razy dziennie i kilka razy dziennie obserwujemy jak te urocze psiaki wskakują na parapet i wylegują się na nim... a moje Chłopaki za każdym razem radośnie pozdrawiają zwierzaczki co na szczęście udało mi się uwiecznić przy pomocy aparatu cioci O., która na nasze szczęście nie wyjechała stąd razem z babcią G. :)
niedziela, 17 lipca 2011
Czasem słońce, czasem deszcz...
środa, 13 lipca 2011
Bliźniaki? Na pewno bracia:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)