niedziela, 14 sierpnia 2011

Middelburg, czyli 4 część tej samej wyprawy...

Jadąc do Kinderdijk'u nie sądziłam, że w drodze spędzimy więcej czasu niż dwie godziny. Stało się inaczej i wcale się nie skarżę. bo było warto. Dotarliśmy do pięknego miasteczka Middelburg, które jest stolicą prowincji Zeeland. Zobaczyłam przepiękny gotycki ratusz, rozległy kompleks klasztorny pochodzący z XII wieku, XIV wieczną wieżę Lange Jan (Długi Jan), która ma 85 metrów wysokości ale na którą na szczęście nikt mnie nie zmuszał do wchodzenia, bo prędzej wyzionęła bym ducha niźli na takie wysokości wlazła (i wcale nie mówię o przykładowej ilości schodów, bo z nią bym się pewnie dzielnie zmierzyła, sapiąc i dysząc niemiłosiernie, ale raczej przeraża mnie sama wizja wysokości, więc z takowymi wcale się nie mierzę, wtedy kiedy nie muszę, a Małż należy do takich co to raczej sami, bądź w towarzystwie nieświadomej niczego Szarańczy, wdrapuje się na wszelkie wysokości bez przymuszania mnie szczególnego) więc podziwiałam sobie "z dołu". Jedynym co mnie nie ucieszyło a nawet chyba trochę rozczarowało i zniechęciło do zwiedzania tego bądź co bądź uroczego miasteczka, był fakt, że po raz kolejny na swojej drodze natknęliśmy się na Kermis, którego wszędobylstwo jest dla mnie już poniekąd męczące (czeka mnie jeszcze w naszym miejscowym otoczeniu ale to zniosę ze względu na Potomnych, którym obiecaliśmy możliwość skorzystania z niektórych atrakcji kiedy owy "wytwór" dotrze i do nas, więc wywinąć się nie wypada) i niestety widoczne na niektórych zdjęciach, bo kolorowe atrakcje rozrywkowe zasłaniały przecudnej urody zabytki. Ale to nic, dzień był udany :) Ale było też miejsce, które mnie całkowicie oczarowało i mimo "wybitnej" choroby morskiej (Małż się podśmiewa, że mnie to mdli na sam widok kołyszącej się wody, a co dopiero wejście na jaką kolwiek jednostkę pływającą tudzież tylko cumującą, i co niestety nie jest dalekie od prawdy) byłam gotowa spędzić w owym miejscu większą część pobytu. Domy na wodzie. Coś wspaniałego. Nawet w Amsterdamie, który z nich słynie, nie widziałam wcześniej takich wspaniałych. A zdjęcia tylko dwa. Dlaczego? Bo popadłam w nieustający zachwyt i nie miałam głowy do "cykania" fotek. Stałam na mostku jak zaczarowana i patrzyłam się na te cudowności. A na koniec trochę prywaty, bo jak się okazało czasem trafiają do moich "Letnich" chłopaków przypadkowe osoby ("brzydkie" określenie ale po prostu pasuje w tym miejscu i na prawdę nie ma tu żadnego złego oddźwięku) a nie tylko takie, którym przez bliską zażyłość sama wskazuję adres, i chcą pozostać na dłużej, dzielą się swoimi historiami i jak w przypadku osoby, którą mam na myśli, odnajdują naprawdę wiele wspólnego ze mną i moją rodziną, wiadomość do osoby, na którą czekam i trzymam kciuki za powodzenie na holenderskiej ziemi. Droga Tami, dopóki nie przyjechałam do domu i nie zasiadłam nad mapą (mam taki zwyczaj, że lubię sobie po podróży "przestudiować" trasę na sucho, co by mieć pojęcie o tym gdzie byliśmy, i jakie trasy pokonywaliśmy) nie wiedziałam jak blisko Ciebie byłam. Niesamowite. Jakoś tak nas ciągnęło w Twoje strony :)

Acha i jeszcze coś udało mi się wyrównać ilość postów do tych z poprzedniego roku (na chwilę obecną po 76) ale mam nadzieję kontynuować i sprawić, że w tym roku będzie ich więcej niż w ubiegłym. Czyli znowu mały i miły "jubileusz" blogowy.

1 komentarz:

  1. Witaj kochana, byłaś faktycznie bliziutko bo 10 minut drogi ode mnie,ja dopiero dzisiaj na stałe wróciłam do sieci i od razu zaglądam do Ciebie. Jak tylko będziecie w przyszłości w okolicy zapraszam serdecznie, wypijemy kawkę a Nasze chłopaki też znajdą wspólne tematy, pozdrawiam Was gorąco :)

    OdpowiedzUsuń